Leicester zdobyło mistrzostwo ligi angielskiej!
Zespół o którym pisałem w poście Za co kocham piłkę nożną pokazał, że w sporcie wszystko jest
możliwe. Bardzo się cieszę
i to bez względu na jakiekolwiek przywiązanie wobec innych klubów z elity. Cieszę się głównie z jednego względu – mimo wszystko
zawsze mocniej kibicuję outsiderom niż tym, którzy po laury sięgali już
niejednokrotnie.
Sympatie do klubów rodzą się u mnie właśnie w taki sposób. Gdy widzę, że zespół na przekór wszystkim tworzy piękną historię, to od razu jakoś przyjemniej ogląda mi się później mecze tej drużyny. Cieszę się każdym zwycięstwem, martwię każdą porażką. Tak miałem w przypadku FC Liverpoolu, który w 2005 roku dotarł do finału najważniejszych europejskich rozgrywek piłkarskich. Był to mój pierwszy finał Ligi Mistrzów, jaki kiedykolwiek oglądałem i od razu znalazł się w nim Polak – Jerzy Dudek. Nie byłem wtedy jeszcze na tyle obeznany z tematem, żeby umieć określić szansę angielskiego klubu w starciu z ówczesnym gigantem z ligi włoskiej – AC Milanem, także beztrosko mówiłem każdemu, że Dudek na pewno wzniesie puchar. Na te moje niewinne życzenie moi rówieśnicy najczęściej odpowiadali tubalnym śmiechem, nie wierząc w zespół z miasta Beatlesów.
No i się kurde mylili!
![]() |
Źródło: konto FC Liverpoolu na portalu Google+ |
Co prawda po pierwszej połowie zrzedła mi mina, ponieważ piłkarze
z Mediolanu już po 47 sekundach prowadzili 1:0, by po 45 minutach było 3:0.
Jednak po całym meczu, który rozstrzygnął się obronioną przez Jurka Dudka jedenastką
wykonywaną przez Andrija Shevchenkę (legendę ukraińskiej piłki), FC Liverpool
wygrał po konkursie rzutów karnych, a ja, oglądając swój pierwszy
finał Ligi Mistrzów, mogłem być dumny z polskiego bramkarza. Tak zaczęła się
moja sympatia do tego zespołu i mimo że nie wygrywa tak często, jak inne
angielskie drużyny, to jednak wspomnienie tego meczu utrzymuje we mnie to
uczucie. BTW – wspomniany mecz, mój pierwszy finał Ligi Mistrzów, jest również
najlepszym meczem piłki nożnej, jaki w życiu widziałem. Serio.
Ale nie tylko przez emocje związane z realnymi piłkarskimi
wydarzeniami budowałem swoje przywiązanie do niektórych piłkarskich klubów.
Zaraz po wspomnianym finale moje zainteresowanie dyscypliną zwyczajnie
eksplodowało. Kupiłem sobie piłkarską grę komputerową – FIFA 2006. Przegrałem
na niej mnóstwo godzin, w końcu, gdy znudziło mi się granie najlepszymi
zespołami, postanowiłem rozpocząć karierę w zespole z jak najniższej ligi, by
móc go wynieść na szczyt szczytów. Mój wybór padł na zespół Walsall FC i
ponownie rozegrałem świetne piętnaście sezonów (bo tylko tyle można było
rozegrać), wygrywając przy tym wszystkie możliwe trofea. Kibicuję im do
dziś, co więcej – jest to mój ulubiony angielski klub. Nawet nie wiecie, jak chciałbym zobaczyć kiedyś, że wygrywają ligę w
taki sposób, jak ostatnio Leicester. W tej chwili grają na trzecim szczeblu
rozgrywkowym w Anglii, ale mają duże szanse na awans, więc trzymam kciuki!
Źródło: facebookowe konto Walsall FC |
Jest wiele klubów, którym kibicuję z różnych względów i
opowiedzenie historii związanej z każdym z tych zespołów zajęłoby mi sporo
miejsca na blogu. Bezsprzecznie drużyna Leicester po tym sezonie dołącza do
tego grona, ale tę historię już znacie. Mam tylko nadzieję, że to będzie się często powtarzać w każdym
śledzonym przeze mnie sporcie. No, może nie w żużlu, tu niech wygrywa za każdym
razem Toruń! :D
W taki właśnie sposób rodzą się u mnie sympatie. Również w innych sportach, również do zawodników. W sporcie ważna jest nieustępliwość, walka do samego końca i ciężka praca. Ci, którzy przestrzegają reguł, a dodatkowo wierzą, że są w stanie osiągnąć coś wielkiego, święcą triumfy. I nie mówię tu o zdobywaniu tytułów. Triumfem jest wykonywanie każdego kroku naprzód do upragnionego mistrzostwa. To pokazało nam Leicester. Mam nadzieję, że ich krokiem pójdzie więcej zespołów, nie tylko w piłce nożnej.
Zapraszam do komentowania!
A jeżeli spodobał Ci się wpis, to polub mnie na fejsie! Bo możesz.